wtorek, 31 października 2017

Dynia

Dynie zostawiliśmy sobie na koniec.
Był to jednak zamierzony efekt!
Dynią kończymy halloweenowy tydzień i równocześnie rozpoczynamy tydzień warzywny!

Zrobimy dziś przestrzenną dynię🎃
Oczywiście postaraliśmy się i wycinaliśmy ją również, jako lampion, który pięknie zdobi nasze schody wejściowe.







W tworzenie dyni zaangażowana była cała rodzina: Mama, Tata i Wiktorek :)
Najpierw musieliśmy wyciąć otwór w dyni:













Wiktorek cały czas stał i bacznie obserwował, jak tata wycina, co chwilę pokazując palcem, gdzie ma jeszcze wyciąć :)
Po wycięciu otworu należało wydrążyć cały środek dyni:







Pusta dynia i jej "pokrywka" zainteresowały Wiktorka, tak, że przez jakieś 10 minut!!!! (serio) otwierał, zaglądał do środka i zamykał :)
Nawet próbował schować tam swoją książeczkę :)









Po przygotowaniu dyni, rolę przejęła mama i odrysowała przyszykowany wcześniej szablon:









Ostatnia, kolejna, żmudna praca należała do taty, czyli wycinanie według szablonu:













Zauważcie, że Wiktorek jest obecny prawie na każdym zdjęciu, nie odstępował nas na krok!
Musiał mieć rękę na pulsie:)

Dynia w całości prezentuje się tak: 

























Może nie wyszła, tak pięknie, jak mojej siostrze, ale daliśmy z siebie 100 procent i efekt jest równie dobry.
Marta potrafi wyciąć cuda. Nie tylko wyciąć, ale i uszyć.
Sami zobaczcie jej dynię!



Poza wycinaniem dyni zajęliśmy się także wykonaniem pracy plastycznej z udziałem Wiktorka.
Ale sporo się przy niej napracowałam.  
Wiktorowe zadanie to pikuś przy tym, co ja musiałam zrobić.

Musiałam naturlać tysiąc pięćset sto dziewięćset pomarańczowych kuleczek.









Lepszego zajęcia nie mogłam sobie wymyślić.
Wiktorek drzemał sobie w najlepsze, a ja siedziałam jak ten świstak i turlałam te pomarańczowe kule.
Ale czego się nie robi dla swojego dziecka? 
Żeby tylko był zadowolony.



I był, a i owszem.
Kuleczki mu się bardzo spodobały, tak bardzo, że chciał je schrupać, a następnie znowu nimi wszędzie rzucał, tylko nie do woreczka.









Ale gdy mu się to znudziło postanowił posłuchać mamusi i wrzucił kuleczki tam, gdzie mu powiedziałam.















I na tym prawie koniec naszej pracy. 
Zawiązałam woreczek na sznureczek i przeszliśmy z naszą pomarańczową piłką do stoliczka.









Tam Wiktorio dostał dyniowego liścia i przykleił go na czubek woreczka.









Teraz ta nasza piłeczka wygląda tak, jak powinna, czyli przypomina dynię.






 
Powiem Wam w sekrecie, że jak Wiktorek będzie większy, to będzie sobie ćwiczył paluszki i sam będzie turlał te male kuleczki:)
Na razie niech wrzuca i rozrzuca wszędzie te kuleczki. 
Niech się bawi! 
Przecież o to w tym wszystkim chodzi:):):)
 

Wiktorkowa mama czarodziejka Template by Ipietoon Cute Blog Design